Kobiety z założenia dużo mówią, a proces uzewnętrzniania się jest dla nich równie naturalny, jak oddychanie. Płaczą i cieszą się głównie słowami. Podczas wielogodzinnych rozmów telefonicznych z najlepszą (aktualnie!) przyjaciółką smakują życia, snują marzenia, dowartościowują się kosztem innych, wyżalają na otoczenie (w tym seksowniejsze od nich kobiety) oraz ekscytują wszystkim, co latynoskie, umięśnione i niedostępne. A całość na jednym wdechu. Milczą wyłącznie wtedy, kiedy są obrażone, ale jest to raczej stanem chwilowym. W większości przypadków nie ma znaczenia, co i jak wydobywa się z ich ust, byle przyniosło ulgę. Bo kobiety bardziej od rozmowy, uwielbiają emocjonalne wygadywanie się. Inaczej sprawa miewa się, gdy na przeciw staje inteligentny i mający coś do powiedzenia mężczyzna. Z miejsca zaczyna się niekończąca gra słów i pozorów. Linijki zaczynają ubierać się w szeregi wieloznaczności, podtekstów i niedopowiedzeń. Dominują wyważone zdania, zrodzone ze starannie dobranych słów, przemilczenia sprzyjające fascynującej tajemniczości, a wszystko spina delikatna kokieteria. Napięcie seksualne napiera na odwieczną wojnę płci i odwrotnie. Powietrze staje się gęste od chemii i perfum Chanel No.5.
Kiedy parę miesięcy temu skończyłam czytać „188 dni i nocy” Janusa L. Wiśniewskiego i Małgorzaty Domagalik stanęłam na skraju depresji. Totalnie oczarowana i zaczarowana książką nie wyobrażałam sobie kolejnych wieczorów bez niej. Jako kobieta, która doświadczyła w życiu magii mailowania ze wspaniałym mężczyzną, odnajdywałam w tej książce utraconą przeszłość i niedoskonałą teraźniejszość. Codzienność, w której nie trudno o dobór słów na niejeden temat i w niejednym języku, ale gdzie znalezienie szczerego słuchacza graniczy niemal z cudem. Tym bardziej wiadomość o tym, że powstała druga część zbioru, bo nie można tego w żaden sposób nazwać powieścią, czy antologią, była dla mnie niczym gwiazdowy prezent.
Ktoś może powiedzieć, że „Między wierszami” to odgrzewany kotlet, kolejna pseudoepistolograficzna pozycja niemająca w sobie nic z prawdy czy szczerości, a powołana do życia wyłącznie dla zysku autorów. Tylko czy ktoś tak poczytny i do tego pracujący zawodowo w dość hojnie wynagradzanej branży jak Wiśniewski, czy też redaktor naczelna znanego pisma potrzebują narażać swoje nazwisko dla kilku zer? Nie sądzę. Dlatego wierzę, gdy pytani o sens powstania książki mówią:
[…] Sztuka rozmowy we współczesnym świecie zanika. Mamy coraz mniej czasu, aby zatrzymać się w pogoni za szczęściem i porozmawiać o tym szczęściu z innymi.[…] Rozmowa z samym sobą prowadzi do nieuniknionej arogancji. Rozmowa z drugim człowiekiem wymaga poza tym odwagi. Poddajemy się natychmiast ocenie rozmówcy. Wielu nie ma ochoty ani odwagi, aby poddać się takiej właśnie ocenie. Niektórzy idą wtedy porozmawiać z psychoterapeutą, inni rozmawiają nieustannie jedynie ze sobą.[…]
A przecież jest tak wiele tematów, o których warto rozmawiać, a nie tylko mówić. Autorzy w kolejnych wiadomościach do siebie wracają do tematu śmierci, życia, snują dysputy o chemicznym składzie szczęścia, podróżach, wizytach w teatrze i najnowszych wynikach badań w sprawie mody na bycie singlem. Wspólnie kosztują sushi i testują kanapy z alcantary. Ona zabiera go do Paryża na spotkanie z Coelho, a On opowiada jej o diamentach z Placu Vendome. Dyskutują o afrodyzjakach, zmysłowym głosie Carli Bruni, starych fotografiach i braku granic z perspektywy weekendu w Genewie, Amsterdamie i Neapolu. Dzielą się smutkami i radościami codzienności, odkrywając odmienność swojego patrzenia na świat, a miejscami kłócąc ze sobą i twardo broniąc swoich racji. I znów robią to z klasą i wielką erudycją. Przynajmniej w mojej ocenie.
„Między wierszami”, tak jak „188 dni i nocy” zasysa człowieka z miejsca. Oderwanie się od lektury i odmówienie sobie kolejnych stron jest niemal heroicznym wyczynem. Wszelkie obowiązki domowe i służbowe przybierają twarz matki, która z balkonu daje nam znak, że pora wracać do domu, kiedy my akurat nieśmiało trzymamy się za ręce z pierwszą miłością. Wiemy, że trzeba… ale tak trudno to przetłumaczyć sercu.
Powiedzieć, że czyta się to wyśmienicie, to zdecydowanie za mało. Że poszerza horyzonty i rozbudza wyobraźnie – zbyt prosto. Tę książkę najzwyczajniej pochłania się całym sobą, choć Wiśniewski zdaje się docierać głębiej i cieplej. On też więcej dywaguje, roztrząsa i odczuwa. Za to Pani Domagalik celniej punktuje. I jeśli czegokolwiek mogłabym chcieć więcej od tej pozycji, to wyłącznie tego, by częściej mówili „ze sobą”, jak w pierwszej części, niż „do siebie”.
[…] Tak całkiem poważnie, zawsze robi na mnie duże wrażenie, kiedy mężczyzna potrafi dostrzec w kobiecie coś, czego nie zobaczyli w niej inni. Gdy doskonale wie, że te, a nie inne słowa wydają się jej prostackie, że nie trzeba jej pytać o to czy tamto, skoro to czy tamto wydaje się takie oczywiste, że wreszcie, nawet, gdy na niego nie patrzy, ma stuprocentową pewność, że gdy tylko odwróci głowę, napotka jego spojrzenie. I fajnym afrodyzjakiem jest jeszcze to, że gdy mężczyzna mówi „kocham”, to nigdy się przy tym nie uśmiecha i tylko wtedy jest naprawdę serio.[…]
Czy muszę dodawać, że polecam?