Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JR Moehringer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą JR Moehringer. Pokaż wszystkie posty

30 listopada 2011

"Bar dobrych ludzi" JR Moehringer

  
       Kiedy byłam nastolatką bardzo modne było tkanie bransoletek z muliny. Misternie wyplatane supełek po supełku, z pukla tęczowych nitek przyczepionych agrafką do spodni na wysokości kolana, stanowiły ozdobę każdego nadgarstka. Pasiaste, różnorodne, z gdzieniegdzie zbyt mocno zaciągniętą pętelką. Niedoskonałe. Osobiste. Jak sam właściciel. Lubiłam żartować, że to takie pismo klinowe naszych czasów, a my niczym nadworni kronikarze notujemy na nich własną historię. Kiedy dziś o nich myślę supełki przybierają ludzkie twarze. Bliższe, dalsze. Znane z imienia, grymasu, napotkane zupełnie przelotem. A każda z nich to słowo, gest, emocja. Niezbędna lekcja w procesie dojrzewania. Kolejny schodek do miejsca, w którym jestem teraz i będę kiedyś. Do siebie samej.
       JR poznajemy, kiedy ma 11 lat. To piekielnie wrażliwy i odpowiedzialny chłopiec, który ma te niezwykłą umiejętność spoglądania na świat z głębszej, bardziej melancholijnej perspektywy. Samotnie wychowywany przez niezaradną matkę i zapomniany przez ojca, stara się znaleźć sobie w świecie mistrza do naśladowania. Przygarnięty pod skrzydła przez wujka barmana-hazardzistę trafia do baru o nazwie Dickens, gdzie na przestrzeni kilkunastu lat spotka wielu niezwykłych i wyjątkowych ludzi, którzy pomogą mu odnaleźć siebie i swoją zagubioną tożsamość.
       „Bar dobrych ludzi” to cudownie lekka autobiograficzna powieść, a właściwie pamiętnik JR Moehringera o gorzkim dzieciństwie, niełatwym dojrzewaniu i trudnej dorosłości. O szukaniu brakujących męskich wzorców, miłości, rodziny. O pierwszych błędach, porażkach, zawodach sercowych, jak również o bezinteresownej pomocy, często płynącej od zupełnie obcych ludzi. O bliskości. O człowieczeństwie. O tym, że pozory mylą mocniej niż nam się wydaje. To też historia niezwykle inspirującej wspólnoty ludzi, dla których pobliski bar w Manhasset stał się nie tylko miejscem spotkań i dyskusji na naprawdę wysokim poziomie, ale także schronieniem i domem. Autor opisał swoje losy przez pryzmat twarzy i nazwisk, które kwantowały jego osobowość przez dekadę i oddał im w ten sposób największą cześć i szacunek. Jakby chciał powiedzieć „jestem sumą wszystkich tych, których w życiu spotkałem”. I choć na początku niekończące się historie zdają się męczyć, pod koniec zostawiają w człowieku niepojęte ciepło i magie.
       Ta książka, choć mówi o rzeczach wielkich, jest zupełnie pozbawiona patosu. Bezpośrednia, szczera i ludzka. Od i dla ludzi. Rzuca na szale wszystkie nasze stereotypy związane z bywalcami barów i przypomina, że nawet pijana twarz, wciąż ma drugie, bogatsze oblicze.

[…] - O czym to jest? […]
- Nienawidzę tego pytania – warknąłem. – Nie cierpię, kiedy ludzie pytają, o czym jest książka. Ludzie, którzy czytają tylko dla samej fabuły, ludzie, którzy wysysają fabułę jak kremowe nadzienie z ciastek, powinni ograniczyć się do komiksowych historyjek w gazetach i oper mydlanych. O czym jest ta książka? Każda książka, która jest coś warta, opowiada o ludzkich emocjach, o miłości, śmierci i bólu. Chodzi w nich przede wszystkim o słowa. […]

A tych w niej nie brakuje.